Planujemy, że kiedy skończy się pandemia COVID-19 zrobimy wiele rzeczy, na które nie było przyzwolenia podczas obostrzeń. Oby jedną z nich była wizyta u stomatologa. Bo zawieruchy w postaci kolejnych lockdownów i ograniczenia dostępu do świadczeń i usług medycznych, które pojawiły się jako skutek rozprzestrzeniania się zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2, mogą doprowadzić do katastrofy w zdrowiu jamy ustnej u wielu osób. I to nie tylko tych, które nieregularnie dbają o zęby. Dlaczego?
Powód jest prosty – zabraknie systematycznej profesjonalnej profilaktyki stomatologicznej. I w jamie ustnej, do której dentysta zaglądać będzie rzadko, rozpanoszy się nie tylko próchnica.
Kiedy minie pandemia, dentystów ogarnie rozpacz – bo do gabinetów zaczną trafiać rzesze pacjentów z zaawansowanymi chorobami zębów, przyzębia i pozostałych tkanek jamy ustnej. Także z nowotworami, w których – z powodu ich silnego rozwoju – rokowania mogą być złe.
Pamiętajmy, że nowotwory jamy ustnej są coraz częstsze – o tej szybko nasilającej się pladze nie mówi się jednak w kategorii pandemii; ani nawet epidemii. A szkoda, bo mogłoby się okazać, że pomimo naprawdę dobrego „marketingu” medialnego, jaki otrzymały zakaźność i zjadliwość koronawirusa SARS-CoV-2, statystyki dotyczące powikłań i zgonów wywołanych przez złośliwe nowotwory jamy ustnej mogłyby się okazać zdecydowanie bardziej porażające. Pod warunkiem, że byłoby o nich głośno. Ale nie jest – bo ile osób słyszało np. o tym, że tylko w Polsce już 10 lat temu rak jamy ustnej zabił 2300 naszych rodaków w ciągu roku[1], a trudno zliczyć liczbę ciężkich powikłań, jakie pojawiły się wskutek choroby (np. konieczność usunięcia języka, części żuchwy czy wargi dolnej), których protezowanie było konieczne, aby chory mógł jeść, pić, a czasem także – aby na powrót mógł mówić.
.. początkowo fatalnie odbije się na tkankach miękkich jamy ustnej, a w niedługim czasie – także kościach przyzębia i stawach skroniowo-żuchwowych. Wszystko przez nieusuwany systematycznie kamień nazębny – główną przyczynę chorób przyzębia. Zatem po pandemii COVID-19 będziemy mieli kolejną pandemię – tym razem zaawansowanych chorób przyzębia z paradontozą włącznie, która rozmiarami przyćmi nawet szalejące statystyki związane z koronawirusem SARS-CoV-2. Ta kolejna niemedialna plaga tylko w Polsce i to już teraz słusznie powinna nazywać się pandemią. Szacuje się bowiem, że nawet co trzeci dorosły Polak może mieć chorobę dziąseł lub przyzębia, a u co dziewiątej osoby notuje się najcięższą postać przewlekłego zapalenia przyzębia – paradontozę[2]. Przy takiej częstości występowania statystyki „covidowe” bledną.
Ponieważ naturalną konsekwencją nienaturalnego obniżenia się dziąseł i przewlekłego stanu zapalnego przyzębia jest zniszczenie aparatu zawieszeniowego zęba, paradontoza z zębami się nie patyczkuje i najpierw doprowadza do ich rozchwiania, a potem – do tego, że wylatują z łuku zębowego. Jednak zanim wylecą, mogą swoim rozchwianiem doprowadzić do wad zgryzu. Stąd już tylko o krok do problemów ze stawami skroniowo-żuchwowymi. Zaczną one boleć z powodu przeciążeń i naprężeń, jakie powstaną, kiedy nienaturalnie ułożonych zębów używać się będzie do miażdżenia pokarmu lub do… zgrzytania – z powodu złości na ograniczenia związane z pandemią i stresu, jaki powoduje ten stan. Tak oto koronawirus, którego nie widać, ale o którym napisano już tysiące prac naukowych, zjadliwie, choć pośrednim sposobem, może doprowadzić do rozwoju bruksizmu.
Zęby powinny być jak białe korale. Tymczasem po pandemii koronawirusa u wielu będą… na korale. I nawet dziur nie trzeba będzie w nich wiercić, bo te wykona za jubilera (lub dentystę) próchnica. W stomatologii już teraz mówi się, że strach przed COVID-19 pochłonął więcej zębów niż wszystkie ciąże razem wzięte (pacjentki po porodzie zrzucały winę za kolejne ekstrakcje głównie na ciążę). Faktycznie, część dentystów nie robi leczenia kanałowego i trwa to już wiele miesięcy – od czasu, jak koronawirus rozpanoszył się na świecie. Stomatolodzy nie zarzucili jednak wykonywania leczenia endodontycznego z wygody. Robią to, aby zabezpieczyć pacjenta, siebie i personel zabiegowy przed zakażeniem koronawirusem, gdyż SARS-CoV-2 może unosić się dość długo w aerozolu, jaki powstaje podczas opracowywania zęba[3].
Z powodu niedostępności leczenia kanałowego, chory ząb, który będzie wymagał specjalistycznego traktowania, po epidemii będzie – z dużym prawdopodobieństwem – nadawać się do ekstrakcji wskutek braku odpowiedniej opieki dentystycznej.
Protetycy będą więc po pandemii SARS-CoV-2 zacierać ręce z uciechy. Bo chore zęby mogą być w tak złym stanie, że stomatolodzy będą zmuszeni do ich usuwania. Ale też może zdarzyć się cud – i nasz narodowy ubezpieczyciel, z uwagi na konieczność zrefundowania w bardzo krótkim czasie ogromnej liczby protez, dostrzeże wreszcie, że stomatologia już dawno przestała opierać się tylko na ekstrakcjach i uzupełnieniach protetycznych. I że teraz dentyści ratują zęby tak usilnie, na ile umożliwiają to nowoczesne materiały dentystyczne. Więc, kto wie… – może doczekalibyśmy wspomnianego cudu i publiczny ubezpieczyciel wydałby zakaz wykonywania ekstrakcji i nakaz ratowania zębów za wszelką cenę. Byłby to chyba najmniej oczekiwany, ale nadzwyczaj korzystny efekt wpływu pandemii koronawirusa na zdrowie jamy ustnej.
[1]http://biuletynfarmacji.wum.edu.pl/1502Sledz/Sledz.html
[2]https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/handle/item/226823
[3]https://onlinelibrary.wiley.com/doi/full/10.1111/odi.13408