Witam
Na wstępie chciałbym przeprosić, jeśli to nie ten dział forum.
Byłem dzisiaj u dentysty. W sumie, nic specjalnego. A jednak. Do tej pory chodziłem do „specjalisty”, z którego w zasadzie byłem zadowolony. Zabiegi nie były zbyt drogie i bolesne, a wiec… wszystko było ok. Mimo to, postanowiłem go zmienić. Zapytacie, dlaczego? Wpływ na to miało wiele czynników. Zacząłem mieć podejrzenia, co do fachowości samego „dentysty”, jego wykształcenia, nadążania za nowinkami, potencjalnymi uchybieniami, itd. Do niektórych sam doszedłem, do innych doprowadziły mnie drwiny osób, którym opowiadałem o tej osobie. Oprócz tego denerwowały mnie sprawy niezwiązane z samą stomatologią: długie oczekiwanie na wejście do gabinetu, choć było się umówionym na konkretną godzinę, czy nadmierna gadatliwość faceta, który w dodatku opowiadał (w zasadzie zamęczał) stare i nieciekawe dowcipy.

To wszystko kumulowało się we mnie do dnia dzisiejszego, kiedy w końcu po wizycie u prawdziwego stomatologa (w zasadzie to już przed) eksplodowało. Nie będę podawał żadnych konkretnych informacji (nazwisk, adresów), aby uniknąć podejrzeń o zniesławienie lub kryptoreklamę. Powiem tylko, że byłem w typowym prywatnym gabinecie stomatologicznym. Szczerze mówiąc, do dnia dzisiejszego, tak samo określiłbym miejsce, gdzie do tej pory uczęszczałem.

Będąc w owym gabinecie doznałem prawdziwego szoku. To było coś w rodzaju podróży w czasie. Już na pierwszy rzut oka miejsce wyglądał inaczej, nowocześniej. Nie zdążyłem się jednak zbytnio rozejrzeć, gdyż polecono mi usiąść na fotelu. I tu od razu zonk. Przyzwyczajony byłem do starego metalowego fotela (lepiej nie podawać szczegółów), obitego skórą i drewnianymi oparciami, bez jakichkolwiek regulacji. A tutaj nowy (przynajmniej dla mnie) fotelik z regulacją, na którym wygodnie się rozłożyłem. Pani (tyle mogę powiedzieć) stomatolog założyła rękawiczki i specjalną osłonę na twarz, czego poprzednik (to również mogę zdradzić) NIGDY NIE ROBIŁ.

Na początku, pytanie, co mnie sprowadza? I tutaj znowu zonk. Zacząłem opowiadać o martwym i nieskończonym przez poprzednika zębie. W zasadzie, nic szczególnego, ale kobieta się zainteresowała. Okazało się bowiem, że poprzednik walczył z zębem od paru miesięcy i nie mógł go skończyć, co bardzo zaciekawiło dentystkę. Jej ciekawość szybko zamieniła się w radość, gdy powiedziałem jej, że ten „specjalista” próbował go wyrwać, ale mu się nie udało i chciał go z tego powodu zaplombować. Pamiętam komentarz: „To był mężczyzna? Zobacz [do asystentki] jakich mamy dentystów w Polsce. (…) Gdzie pan był? Na bezludnej wyspie? Na szczęście, ząb sam się obronił”.

Gdy dentystka się uspokoiła, wyczyściła ząb, wypełniła go i zaplombowała. Podczas tych wszystkich czynności ponownie się zdziwiłem. Asystentka włożyła mi do ust dziwne urządzenie, rurkę, która wysysała zbierającą się ślinę. U mojego poprzednika nie było czegoś takiego. Na dzień dobry, dawał on dwie chusteczki…

Idźmy dalej. Stomatolog cały czas miała pełne ręce roboty. Dzisiaj, po raz pierwszy w życiu założono mi światłoutwardzalną plombę, z której zawsze śmiał się „specjalista”. On umieszczał jakieś cudo i kazał czekać, nie zamykając ust przez kilka minut. Trwało to tak długo, że można było zasnąć. Tym bardziej, że w tym czasie on sobie wychodził z gabinetu, który mieścił się w jego domu, na piętrze. Często zapominał o pacjencie i nie przychodził na czas. Ze zbierającą się śliną człowiek musiał sam sobie radzić. To jeszcze nic. Zdarzało się, że w trakcie trzeba było zejść z fotelu, bo nie wyrabiał się z czasem (miał, i nadal ma, dużo pacjentów), i usiąść na krześle, trzymając odpowiednio głowę. Dziwię się, że to wytrzymywałem i nie zdobyłem się na żadną refleksję. Co ciekawe, inni pacjenci również podawali się temu procederowi bez słowa krytyki.

Po zaplombowaniu, stomatolog zaproponowała mi oczyszczenie zębów z kamienia. Oczywiście, zgodziłem się, ale od razu się zapytałem o szczegóły. Usłyszałem odpowiedź, że zostanie to wykonane za pomocą ultradźwięków. Zdziwiłem się (ponownie), gdyż poprzednik robił to mechanicznie, używając blaszek (takich samych jak przy plombowaniu) i rylców (przepraszam za określenie, ale innego nie znam), które wciskał pomiędzy zęby. Nie muszę chyba mówić, że nie należało to do najprzyjemniejszych doznań. Człowiek pluł krwią, a potem płukał czymś, co przypominało jodynę (efekt był podobny). Gdy kiedyś zwróciłem mu uwagę, dlaczego nie stosuje nowocześniejszych urządzeń, odpowiedział, że są niewystarczające.

Zmęczeni lekturą, bo ja pisaniem tak. Nie mogę nadziwić się własnej głupocie i naiwności. Chodziłem do tego „znachora” dentystycznego przez 4 lata, zostawiając u niego sporo pieniędzy. Na szczęście, nie usłyszałem, że zęby źle poblombowane i nadające się do wyrzucenia lub ponownego leczenia. Nadal mam wszystkie zęby, tego jednego martwego zawdzięczam sobie i państwowej służbie zdrowie, z której usług wcześniej korzystałem.

Tym optymistycznym akcentem kończę i pragnę zapytać, czy mieliście kiedyś choćby zbliżone do moich doświadczenia?